Dzień trzynasty - piątek. Dziś trasa na przepiękną plażę Tripiti. Przejazd wszerz Krety. Dojazd do przepięknego wąwozu Steno. Cudo, ale grożne cudo. Wąsko, kamieniście, ale widoki takie, że dech zapiera. Na samym dole wąwozu przejazd na szerokość auta i ciut ciut.
Bomba, ale żołądek podchodzi aż do gardła. Dojeżdżamy na plażę. Niesamowita, prawie pusta - rodzina rosjan pod parasolem i nikogo więcej. Prawie piaszczysta, półtorakilometrowa plaża, tylko dla 6 osób. Przy plaży tawerna, w której wypijamy obowiązkową frappe. W międzyczasie rodzinka przychodzi na obiad pozostawiając plażę tylko dla nas. A wokół skały. Jest pięknie. Brniemy po plaży, na sam koniec, aż do skał. W połowie długości kilka głazów. Okazuje się, że nie jesteśmy sami, bo za jednym z głazów plażuje nudysta. Wymieniamy uśmiechy, kilka słów i idziemy dalej. Trzy osoby na półtorakilometra też niewiele. Jakoś sie pomieścimy. Wypadałoby się zamoczyć, co w końcu czynimy. Jurek całościowo, ja się tylko ochlapałam. Jesteśmy sami na uboczu, spore fale - nie ryzykowałam zwrotnej.
Wracamy, bo droga powrotna przez wąwóz wydaje się być dość trudna. Wyjechaliśmy - uff, kamień z serca. Jadąc do wąwozu nadrobiliśmy to, co opuściliśmy jadąc do Gortyny, czyli Agia Deka, co w tłumaczeniu znaczy "dziesięciu męczenników". Kościółek z XII wieku, śliczny, malutki, ze starymi freskami, tzn. resztkami fresków i kamieniem, na którym męczennicy klękali przed ścięciem. Stare ikony, piękny rzeżbiony ikonostas - istne cacuszko. W kościółku stara Greczynka (gospodyni Popa chyba) opowiada o męczennikach pokazując ikonę przedstawiającą ścięcie męczenników. 3/4 po grecku, 1/4 po niby angielsku i pokazywanie rękami i nogami- bardzo sugestywnie- jak byli ścinani, jak klękali na kamieniu.
Teatr jednego aktora, a raczej aktorki. Nie ma wyrażnego zakazu fotografowania, więc najpierw ukradkiem, potem coraz śmielej focimy i filmujemy. Babcia nie krzyczy, więc my coraz śmielej. Babcia nic, no to już zupełnie z otwartą przyłbicą dokumentujemy piękno kościółka. Tłumaczymy Babci, że piękne i nie ma w tym przesady - jest piękne. Przychodzi Pop. Serdeczny, uśmiechnięty, pyta skąd - Polonija - no to uśmiech. Ortodox czy katolik - odpowiadamy katolik. Ustalamy z Popem - on poza greckim trochę francuski,
my po francusku nie parlujemy, więc wszystkie języki świata w ruch i ręce też w efekcie czego ustalamy (a w zasadzie Pop ustala, a my potwierdzamy, że ortodox i katolik to było jedno, potem szefostwo (bossowie) się rozeszło, ale i tak Bóg jest jeden. Dostaliśmy 2 karteczki na pamiątkę, wrzucamy datek bez żadnych ale, z własnej nieprzymuszonej, a Pop każe brać świeczkę i zapalić na "good luck". Miło, tak bez żadnych ceregieli. Wracamy do Analipsi. Dziś obiadek w domku, bo kupiliśmy (tzn. Jurek) pomidory i arbuza tak przy drodze, z furgona (prosto z pola). Mamy więc chleb, fetę, pomidory, a na deser arbuza. Musimy jeszcze przemyśleć co na jutro, bo jeden dzień zostawiliśmy sobie niezaplanowany. Więc przemyśliwujemy. Chyba Mali, czyli wykopki, albo lajtowo, zakupy i odpoczynek. Do jutra jeszcze mamy czas na podjęcie decyzji.
Odwiedza nas 4 gości oraz 0 użytkowników.
Komentarze