Dzień czwarty - środa. Odespaliśmy się. Rano śniadanko i skype z córcią, bo wczoraj nie dało rady. Dziś w planie niewiele - Rethymno, wioska Mili i jaskinia Melidoni. Jedziemy Nową Narodową na Rethymnon. W planie mamy najpierw zjazd na Mili. Wiemy gdzie, więc wszystko o.k.
Dobra, dobra. Są jakieś prace przy przebudowie zjazdów i na nasz zjazd nie trafiliśmy. Może był oznakowany, ale musielibyśmy być całkiem zakręceni żeby go odnaleźć. Jak ktoś mi powie, że w Polsce są złe oznakowania, to zatłukę. Zjeżdżamy pierwszym możliwym zjazdem na starą część miasta. Po kilku zawijasach jesteśmy na głównej promenadzie i jest duży parking przy porcie jachtowym. Nie ryzykujemy jazdy pod fortecę, bo nie wiemy jak będzie z parkingiem. Zostawiamy Pandusię i idziemy nabrzeżem w kierunku fortu. Cały ciąg kafejek, knajp, straganów teoretycznie ze "sztuką".
Dotarliśmy do fortecy i poszliśmy zwiedzać. Rzeczywiście ogromna. Robi wrażenie, podobnie jak w Metoni, na Peloponezie. Ale i tak największe wrażenie robi meczet Sułtana Ibrahima Hana. Ale już w środku jest wystawa poduszek (to część ekspozycji muzeum historycznego). Trochę to psuje wnętrze meczetu, ale .... Ogólnie twierdza jest ogromna i warta oglądnięcia. Wychodzimy z fortecy i przez stare miasto kierujemy się do samochodu. Wąskie uliczki, zagospodarowane knajpkami i sklepikami ze "sztuką" i jubilerzy. Pijemy cafe frappe w niepozornej knajpce, u starej Greczynki.
Miła, uśmiechnięta i nie lubi ruskich. Tupiemy dalej, bo przecież tyle jeszcze w planie. Ale te uliczki takie klimatyczne, że aż się chce tu zostać.
Wreszcie osiągamy parking i tu niespodzianka, gdzieś posiałam kapelusz. Drogą dedukcji dochodzimy do tego, że u Greczynki powiesiłam na krześle i nie kojarzę żebym go zabierała. No to po śladzie z gps-a wracamy na starówkę. Dojeżdżamy, zatrzymujemy się, a Greczynka, uchachana od uchha do ucha, biegnie do nas z kapeluszem. Fajne. Teraz trzeba opuścić miasto. To nie takie proste ale po kilku zmyłkach, wyjeżdżamy w kierunku opuszczonej wioski Mili. Ponieważ w Retymnonie organizowane są wycieczki autokarowe po okolicy i Mili jest w programie, już nam to zaczyna gorzej pachnieć, ale plan to plan. Droga widokowo fantastyczna. Po drodze obiadek w takiej zagubionej wiejskiej tawernie, której właścicielką jest Polka, Agata. Zjedliśmy dobre jedzonko greckie, obok zasiadło spore greckie towarzystwo na stypę, chyba cała wioska, pora więc spadać.
Jedziemy do Mili. Jest. Z drogi widać przeciwległą ścianę wąwozu, pod którą jest opuszczona wioska. Widać, że ją zagospodarowują. Tablica ogłasza, że to z funduszy unijnych 2007-2013. Już w wiosce na dole buduje się tawerna, drugą widać na końcu wioski, jest też jakiś dom z tarasami i parasolami. Ruszamy w dół. Po zejściu schodami, tak do połowy wysokości, jest przepiękny kościółek wbudowany w skałę. Naprawdę robi wrażenie. Zeszliśmy oczywiście na sam dół. Ruiny porośnięte wszystkim co się da. W ruiny wkomponowany dom szwagra burmistrza,owszem zaaranżowane to ze smakiem. A dalej niemiła niespodzianka, bo przy budującej się tawernie, bramka w poprzek ścieżki z napisem "closed", bo to już godziny kiedy wycieczki nie przyjeżdżają. No to jak klozet to kupa. Wracamy. Za kilka lat będą tam bilety wstępu i czysta komercha. Jesteśmy trochę zniesmaczeni, ale widoki rekompensują. Wracamy do hotelu, bo na odwiedziny w jaskini Melidoni brakło czasu.
rethymno-05
Odwiedza nas 6 gości oraz 0 użytkowników.