Dzień jedenasty - środa. Nie nastawiliśmy budzika. Wstałam przed Jurkiem, poukładałam coś, przeprałam w zimnej wodzie, przygotowałam do śniadanka. Jurek wstał dopiero na "weź pigułkę". Jemy śniadanko, pijemy kawki i ruszamy. Dziś w planach płaskowyż Nida.
Podchodziłam do tej trasy z rezerwą, ale była w planach więc jedziemy. Pierwszy punkt na trasie to Tylissos. Wykopaliska owszem spore. Jak Oni tzn. archeolodzy rozróżniają kamienie te sprzed wieków, od tych w miarę terażniejszych? Ja tego nie kumam. Na wykopaliskach w Tylissos pracuje grupa archeologów. Coś paćkają, szczotkują, pucują. Kilka dużych pitosów ustawionych tak, że można ich dotknąć. Stoją samodzielnie! Są po renowacji, więc w środku zankrowane, ale z zewnątrz wrażenie jest niesamowite. Rzecz, która na nas zrobiła największe wrażenie, to taka rynna kamienna kończąca się "wodospadem" do wielkiego kamiennego okrągłego zbiornika. Czyżby "spiżarnia" deszczówki? Praktycznie to wszystko wygląda jak nietknięte zębem czasu. Po ruinach łażą koty. Dają się głaskać, wystawiają brzuchy do głasiania - sielanka w antycznej scenerii.
Jedziemy dalej na Nidę. Droga jak to na Krecie - przez jedne góry, przez drugie, a teraz już wąską dróżką przez trzecie. Droga jak na Tron Zeusa, tyle że asfaltowa. Po zboczu góry, zakręt za zakrętem, z jednej strony skała, tak na odległość lusterka, z drugiej przepaść skalista w dół hen. Droga ciężka, wymagająca pełnego skupienia. Jak z przeciwka coś jedzie, to murowanie spotkanie będzie na zakręcie, bo kawałków prostych to tyle co kot napłakał. Tuż pod szczytem, za którym powinien już być płaskowyż jest poszerzenie na "punkt widokowy". Zatrzymujemy się żeby pofocić i podelektować się widokiem, bo naprawdę dech zapiera. Jesteśmy już bardzo wysoko. Nad nami krążą dwa ptasiory-drapieżniki. Po jakimś czasie zniżają lot i przelatują tak blisko, że aż coś. Okrążają szczyt pod którym jesteśmy i znowu wyłaniają się zza skał. No to my łaps za aparat i kamerę, może jeszcze nadlecą? Za chwilę są. No to dawaj - focimy, kręcimy. Jeszcze nie zniknęły za skałami, jak z tego miejsca skąd przyleciały wylatują następne i następne i następne. Tak na oko było ich chyba z 50, albo i więcej. Nie wiemy co to za ptasiory, ale cóś na kształt orła. Cudowność. Focimy, kręcimy i tylko - Marta następne, Jurek lecą na 9-tej. To było fantastyczne. Taka rzecz nie przydarze się często. Wystarczyło być 10 minut wcześniej czy póżniej i nie byłoby tego spektaklu, a przynajmniej my byśmy w nim nie uczestniczyli. Poleciały. Pełni wrażeń jedziemy dalej. Za szczytem już widać płaskowyż.
Potężna równina otoczona szczelnie ze wszystkich stron górami, ale górami bardzo wysokimi. Na niektórych leży jeszcze śnieg. Droga zjazdowa niby nowa, a miejscami aż strach, bo częściowo urwany asfalt wisi wraz z barierkami gdzieś nad przepaścią. Wymalowane na żółto linie sygnalizują "ubytek", a droga zwęża się praktycznie do jednego pasa. Jadąc trzeba patrzeć w przód, czy przez przypadek jakiegoś auta jadącego z naprzeciwka nie widać za 5-tym, czy 7-mym zakrętem . Trochę straszno. No ale przepięknie. Cała ta płaściuteńka dolina pomiędzy ogromnymi, skalistymi górami to wielkie pastwisko porośnięte trawą i tysiące pasących się owieczek. Kilkanaście albo i kilkadziesiąt stad po chyba ponad sto sztuk w stadzie, niektóre po nawet kilkaset. Między stadami uwijają pasterze w dżipach. Na samych obrzeżach pastwiska bacówki - takie stare, zupełnie jak igloo, tyle że z kamieni. Dojeżdżamy do końca drogi asfaltowej. Takie poszerzenie przy jedynej ucywilizowanej budowli na całym płaskowyżu - tawernie. Kilka samochodów na parkingu. Dalej można drogą szutrowo kamienistą, albo ścieżką z wyznaczonym szlakiem do groty, gdzie być może urodził się Zeus. Uzbrajamy się w kijki, plecaki, kurtki przeciwwiatrowe, bo wieje. Kurtki na razie w plecakach, ale gdyby coś to są. Z góry schodzi jakaś para niemieckojęzyczna, więc zasięgamy owego języka w kwestii dojścia do groty. W ocenie Państwa ścieżka o.k, 20 minut (no dobra z ich strony to był marketing - trochę dłużej), ale grota zamknięta z powodu śniegu. To ja mam się drapać tam wysoko gdzie są te jęzory śniegu? Szybka decyzja - drapiemy się. Ruszamy szlakiem czerwonym. Tu szlak znaczą dwoma kropami czerwonymi na głazach i skałach przy ścieżce. Na przemian po obu stronach. dobrze widoczne, środkiem ścieżka wydeptana. Super, w dół widok na pastwisko, w poziomie na przeciwległe góry, a w górę skały, a na nich kozy w ilościach ogromnych. Chyba liczebnością konkurują z owcami na dole. Z dołu słychać dzwonki i beee, a z góry meee (bez dzwonków). Bajka, cudo nie do opisania. W 1/4 wysokości kapliczka (po ichniemu analipsi) i grobowczyk mały, skromny. Z tego co wykumałam to chyba tych archeologów którzy odkryli grotę (małżeństwo, chyba greków). Brniemy dalej. Coraz więcej kóz. Są wszędzie, na skałach, wdrapują się na krzewinki, które na tych skałach rosną, i skubią, skubią, skubią. Dochodzimy do groty. Faktycznie zamknięta. Przed wejściem śnieg, który jęzorem, a w zasadzie nawisem schodzi do groty. Końca tego śniegu nie widać. Dotknęliśmy śniegu w czerwcu na południu Europy. Krótki posiad na kamieniach i ruszamy w dół. Trzeba się po tych drogach wyewakuować za jasności, bo Grecy świateł w samochodach nie używają. Żegnają nas kozy. Zewsząd meczenie. No, już osiągnęliśmy tawernę. Więc cafe frappe i jazda tą wąską, pourywaną miejscami drogą, gdzie za każdym zakrętem możesz się natknąć na wygrzewające się na asfalcie, albo właśnie przechodzące przez drogę kozy lub barany. Raj na ziemi. Opuszczamy płaskowyż i góry go okalające i drogami normalnymi podążamy do hotelu (normalnymi, czyli do Nowej Narodowej krętymi, stromymi, nad wąwozami, ale to już inna skala trudności).
W Analipsi obiad u gościnnych Greków. Mała córcia jak nas widzi, to macha z daleka na powitanie. Częściowo ona nas "obsługuje". Najedzeni wracamy do hotelu. Jest ciepła woda, bo jest jeszcze "wcześnie" i nie zdążyła cała zejść z solara, więc się kąpiemy i nad basen na telekonferencję z córcią. Po skończonej telekonferencji idziemy do pokoju przygotować się na jutro. Po powrocie pomarańczka na dobranoc. Jurek przygotowuje sprzęt na jutro i idzie spać, a ja piszę relację, którą właśnie skończyłam i też idę lulać.
Odwiedza nas 4 gości oraz 0 użytkowników.
Komentarze