Dzień trzeci . Wtorek Dzisiaj jedna z trzech bardzo długich wycieczek. Do Chanii i na półwysep Akrotiri. Wstajemy o 7-mej. Umyć się, zjeść i w drogę. Takie były plany, ale to jest Grecja.
Brak ciepłej wody, a to coś nowego. Nic to, umyjemy się wieczorem. Szybkie śniadanko i dwie kawy (druga na szybko, bo jest burza więc prądu nie dowieżli, prawie zagotowaną wodą zalewamy kawę- prawie czyni jednak lekką różnicę). "Chmura" się na całym niebie , burze krążą, ale nas to nie zraża.
Jedziemy ekspresem do Chanii. Nowa droga, tzw. Narodowa jest taka (miejscami), że Jurek stwierdził, że nie chce wiedzieć jak wyglądała stara.Droga obsadzona krzewami (coś jak azalie) różowymi. Bomba. Wszędzie, gdzie się zatrzymujemy kwitną na tych skałkach i kamieniach kwiatki, ziółka i osty i to wszystko pachnie fantastycznie. Ale my zaiwaniamy na Akrotiri, więc biegutkiem. Zjeżdżamy z Narodowej na półwysep Akrotiri, w kierunku lotniska. Droga jak droga. Przez mieścinki i wioseczki, aż do winnic i gaików oliwnych. Mijamy lotnisko, jeszcze nie nasza pora odlotu, i wąską dróżką przemieszczamy się, przy pomocy ogumienia naszej Pandusi, w kierunku Monasterów.
Dojeżdżamy do pierwszego, jednego z najbogatszych na Krecie, klasztoru Agia Triada. Z zewnątrz nieciekawy, ale jak się wejdzie do środka, tzn. na dziedziniec to cudo. Bajka. Na dziedzińcu wolno fotografować a w kaplicy nie. Pan bileter wyrażnie powiedział "no video, no foto". Obfotografowaliśmy dziedziniec łącznie z drzewkami pomarańczowymi i ogromną ilością kwiatów. Poza murami, klasztorne winnice i gaje oliwne, aż po lotnisko. A Mnisi w przyklasztornych zabudowaniach tłoczą podobno najlepszą na Krecie oliwę, która idzie na eksport i do przyklasztornego sklepiku (czyli dla turystów). Ceny z kosmosu. Gdybym kupiła to by u mnie zjełczała, bo tak drogiej bym nie używała. A klasztorna kaplica przebogata. No i jak tu nie sfilmować.
Jedziemy dalej na klasztor Moni Gouvernetou. Droga w kamiennym niby wąwozie, kręta, niezbyt gładka, z zakazem wjazdu autobusów, więc gnamy. Na parkingu pod klasztorem sporo samochodów. Na bramce wywieszka o godzinach otwarcia i prośba o uszanowanie ich rygorów i nie przeszkadzanie w godzinach zamknięcia. Dla nas to hasło - nie właż. Ale wszyscy włażą- Niemcy, Francuzi, Anglicy itd. My upierdliwie szukamy ścieżki obejścia do Moni Katoliko. Z przewodnika i mapek wychodzi nam, że to na przestrzał przez ten klasztor, ale jest taka informacja, że teraz jest nieczynne, więc próbujemy naokoło. Odpadliśmy. Nie ma takiej opcji. No trudno. Włazimy na teren klasztoru jak wszyscy. W końcu uszanujemy ich prywatność - nie będziemy im ziorać do talerzy. Okazuje się że wywieszka dotyczy samego klasztoru, tzn. budynków wewnątrz, a ścieżka biegnie na przestrzał przez ogrody, dość średnie zresztą. Wyszliśmy furtką po przeciwnej stronie Moni Gouvernetou , zamknęliśmy owąż i rozpoczęliśmy deptanko do Moni Katholiko.
Zaczynamy praktycznie ze szczytu, więc widoki cudowne. Ścieżka średnio szeroka po kamieniach, ale wygodna. Średnio stroma więc o.k. Doszliśmy do ruin jakiegoś obejścia, gdzie chwilę odsapnęliśmy. No i teraz ścieżka zaczyna ostrzej schodzić w dół. Świadomość, że potem trzeba będzie podchodzić, jeszcze nie pika alarmująco. Doszliśmy do cypla. Ścieżka się "kończy". Cypel kamienisty. Nasza góra, po której szliśmy kończy się prawie pionową skałą do wąwozu gdzieś tam na wysokości trochę nad morzem. Napewno nie do zejścia. Nie ma opcji. Kózki może tak, ale nie ludzie. Gdzieś do tyłu w dół, tak gdzieś na ósmej widać ruiny jakieś. To pewnie Moni Katoliko, ale jak tam dojść. Znajdujemy ścieżkę między kamieniami i ostami. Dobra, tamto była średnio wygodna ścieżka w dół ? Nie, to była autostrada po płaskim. Świadomość wrzeszczy niemiłosiernie, ale my włączyliśmy jej opcję "przypomnij póżniej". Ścieżka stroma, kamienista, z zakosami (inaczej się nie da, bo na pysk). Żeby było weselej nadchodzi burza. Gdzieś burczy, chmurzyska ciężkie. Niemiło. Spotkaliśmy greckiego pasterza. Mówi, że może padać i jest zniesmaczony, bo On jest z Cypru a tam nie pada. Ale pociesza nas, że jak popada to do 15 minut, nie dłużej. No to o.k., idziemy. Co, my nie damy rady? A właśnie że damy. Na wszystkich stokach - kilku, bo tam schodzi się kilka wąwozów - kózki. Kozie meczą, dzwonią dzwoneczkami, jest bosko. Jak one utrzymują się na tych skałach, słowo daję nie wiem. Wszystkie zioła, chwasty, krzewinki pachną wspaniale. Rzeczywiście uroczysko. Po przejściu 2/3 wysokości jest już zupełnie na pysk. Ale tu zaczynają się schody, prawdziwe schody. Kamienne, z kamiennym murem balustradowym. Ale ciężkie. Każdy schód inny, śliski (dobrze, że mamy sandały górskie), jeden na 1 i 1/2 kroku, drugi na 3/4. U nas by inspektor budowlany tego nie puścił za cholerę.I do tego jeszcze idą zakosami, bo na wprost nie do przejścia.
Dochodzimy do ruin klasztoru, prawie na samym zamknięciu wąwozu. Widok ekstra. Kaplica wtulona pod skałę, jakieś ruiny zabudowań i potężny most nad wyschniętym strumykiem. Tu w zasadzie szlak się kończy. Wokół skały, osty krzewinki, nie da się iść dalej. Otóż nie! Wykukałam takie niemieckie małżeństwo, ok. 45-cio latków ubranych w buty górskie, z plecaczkami jak tupali między krzewinkami po skałach na dół wąwozu i wyszli pod mostem.,Jak myślicie, co myśmy zrobili? Potuptaliśmy udając kozy, które tu są wszędzie, po skałkach. Za nami zawinęła się grupka dzieci z Tatusiem. Pan nas wypytywał czy wiemy, że się da zejść. Nie wiemy, ale Niemcy wiedzą, bo poszli. Jak się okazało, Pan Luksemburczyk był tu już kiedyś, ale wtedy było jakieś zejście które gdzieś zniknęło i że tym wąwozem moza dojść do morza i się wykąpać. Może można jak się ma 40-tkę. Oni polecieli, myśmy przeszli dość znaczną część wąwozu, aż do takiej skały wyspy, jako że przy niej schodzą się trzy wąwozy i dalej jednym cięgiem schodzą do morza. Zawróciliśmy i kozią ścieżką wróciliśmy do Moni Katholiko. Ludzi nawet dość sporo przychodzi.
Zapaliłam świeczuszkę w kaplicy w grocie skalnej, bo to był Dzień Matki i już mieliśmy wracać jak się okazało, że nic z tego, bo na schodach bodą się dwa kozły i zatrzymały kilka osób, która chciały zejść na dół. Jeden z "zatrzymanych", dzielny facet - Polak oczywiście- wyewakuował się na barierkę i z góry relacjonował swojej dziewczynie, która już była na dole, co się dzieje. Jeden kozioł chciał na dół, a drugi w górę i żaden nie chciał konkurenta przepuścić. Bodły się tak, że aż było
słychać po całym wąwozie. Po chwili w ramach bójki zmieniły się miejscami i ten co chciał iść na dół teraz chciał w górę i vice versa, więc znowu się bodły. Na pytanie Pana zainstalowanego na barierce co on ma teraz zrobić, bo te kozły mogą się bóść do wieczora, dziewczyna ze spokojem odpowiedziała "dołącz do nich". Kozłom się to nie spodobało i zakończyły walkę.
Dobra, możemy wracać. Ciężko, ale dajemy radę. Widoki na ruiny klasztoru porozrzucane po ścianach wąwozu są naprawdę niepowtarzalne. Dobrnęliśmy do autka, krótki odsap i jedziemy dalej. Do Chanii. Oczywiście robi się póżno. Szybki obiadek w przydrożnej tawernie i jazda do miasta. I tu zaczyna się polka galopka. Tłok, ścisk, wreszcie jakiś parking w miarę blisko Starego Miasta i portu. Całe nabrzeże to knajpa za knajpą. W zasadzie nic rewelacyjnego (może to podzwonne jeszcze bardzo świeżutkich przeżyć z Agia Triada i Moni Katoliko). Wpychamy się więc w Stare Miasto. Klimatyczne stare kamieniczki, ale wszystko pod turystów. Uliczki to rzędy stolików, a w kamienicach bary i kuchnie z których kelnerzy donoszą pyszności do stolików. Między knajpkami jubilerzy. Niby klimat jest, ale jakoś tak nie do końca. Zanosi się na burzę, więc wracamy do autka. To już dobrze pod wieczór, a my mamy jeszcze pół Krety do przejechania, do naszego hotelu. Lunęło jak diabli, więc pod markizami sklepików i kawiarenek przemykamy do parkingu. Udało się. Trochę nas pomoczyło, ale bez przesady. No to wracamy. Droga jest dość dobra, ale po deszczu przy tych zakrętach o co najmniej 90 stopni nie poszalejesz. Wróciliśmy po 24-tej. No to lu lu.
{gallery}images/dz3{/gallery}
Odwiedza nas 5 gości oraz 0 użytkowników.
Komentarze
I am happy that you simply shared this useful information with us.
Please keep us informed like this. Thanks for sharing.