Dzień czternasty - sobota. Po śniadanku i kawce wyruszamy. Najpierw w planach zakupy w Hersonisos. Główna ulica miasteczka, poza korkiem samochodowym, składa się z samych sklepików i sklepów z pełną gamą suvenirów.
Do tego wypożyczalnie samochodów, gdzie widzieliśmy nawet mercedesa 600 cabrio, oczywiście do wynajęcia i restauracje, tawerny, knajpki, w większości nieczynne, bo Hersonissos żyje nocą. W większości sklepów klasyczne badziewie, które można kupić sporo taniej w innych miejscach, ale są też bardzo fajne, głównie "hand made". Są również perełeczki, np szachy ceramiczne o figurach rodem z Grecji antycznej. Cacucho. Podana jest, zamiast ceny, waga ( nie w karatach), bo to kupują turyści, a oni zazwyczaj lecą samolotem i dla nich nie tyle cena, ile waga jest barierą. My posiadamy obie te bariery. Sznury sklepików po obu stronach jezdni. Klasyczny odpust w strasznogrodzie przeplata się z jubilerami, ale tylko na jednej wystawie, było coś innego niż na pozostałych i faktycznie, było na czym oko zawiesić. Robimy zakupy prezentowe różne, różniaste. Długo zastanawiamy sie nad pięknym, dość drogim półmiskiem, o motywach kreteńskich. W końcu rezygnujemy z zakupu (jak zapakować?, ciężkie i nie zmieścimy się w limicie). Wracamy do domu. Po 5 km i intensywnej wymianie zdań, zawracamy. Starszy Pan, który sprzedawał, tylko się uśmiechnął widząc nas z powrotem w drzwiach sklepu. Kupujemy, po twardych negocjacjach, półmisek i wychodzimy zadowoleni. Wracamy do domu, tym razem bez zawracania. Pakowanie walizek, ważenie (Maria pożyczyła nam swoją wagę łazienkową). Chyba się mieścimy, chociaż... Ostatnia wizyta w barku przyhotelowym, do piwa dodają nam orzeszki i pod koniec po kieliszku raczi. Telekonferencja z dziewczynami. Idziemy do pokoju z zamiarem pójścia spać, po ciężkim, zakupowym dniu.
Odwiedza nas 7 gości oraz 0 użytkowników.